Widział ten zdziwiony wzrok obrońcy, gdy ten usłyszał swoje imię wypowiedziane z ust Marco. Przez niego były te ciche dni. On na niego naskoczył. Erik chciał tylko dobrze, tak jak każdy przyjaciel...
- Mówiłeś do mnie? - zapytał nie kryjąc swojego zdziwionego tonu.
- Nie, do fotela - odpowiedział wywracając teatralnie oczami. - Raczej, że do ciebie...
- Doprawdy? - uniósł jedną brew ku górze, czym bardziej zirytował Reusa. Oto mu właśnie chodziło i z trudem krył swoje rozbawienie.
- Matko Durmi nie zachowujmy się jak dzieci! - pisnął wytrącony z równowagi. - Przepraszam! - rzekł - Przepraszam, za to że zachowałem się jak dupek. Przepraszam za to, że nie chciałem ci powiedzieć. Przepraszam, że no po prostu przepraszam - mówił na jednym tchu - I nie mam pojęcia, dlaczego czuję się jakbym przepraszał swoją żonę. Powiem ci jedno obaj jesteśmy durni! - zaśmiali się oboje.
Obrońca nie potrafił mu nie wybaczyć. W końcu był dla niego jak brat. Przytulił go przyjacielsko, na znak zgody i już po chwili dyskutowali tak jakby nic się nie stało. Tacy właśnie byli oni.
- Chcesz wiedzieć prawda? - zapytał siadając na łóżku.
- Tak, bo chcę spróbować ci pomóc.
- Nie dasz rady mi pomóc, bo wszystko zależy od Amelki - mruknął drapiąc się po głowie - No ale dobrze, opowiem ci wszystko...
Jakie uczucia nim wtedy kierowały?, jakie siedziały w środku jego serca?. Wiedział tylko on. Jedno było pewne, wyjawiając wszystko Erikowi poczuł jak kolejny raz mu ulżyło. Słysząc słowa dodające mu otuchy zrozumiał, że wszyscy dookoła mieli rację. Amelia to ta jedyna. Jedyna na zawsze. Nie mógł odpuścić, bo była całym jego życiem. Nigdy nie wiadomo, mówiąc o miłości. Czy pierwsza jest ostatnią. Czy ostatnia pierwszą. Jedno jest pewne, gdy czuje się to całym sercem. Trzeba robić wszystko by mieć tą miłość przy sobie...
- Marco debilu! - radosny krzyk Grosskreutza słychać było chyba na drugim końcu hotelu. Blondyn spojrzał w kierunku siedzącego na kanapie Kevina i wyszczerzony od ucha do ucha pobiegł skocznym krokiem w jego stronę.
- Kevinek!! Też cię kocham słodziaku! - cmoknął go w policzek zaplatając ręce wokół jego szyi.
-Idź ty ode mnie! - pisnął szorując miejsce w którym przed chwilą były wargi pomocnika. Śmiech wszystkich roznosił się w hotelowym salonie. Dzisiejszego dnia nic już nie popsuło jego humoru. Pogodził się z przyjacielem, zrozumiał swoje błędy... Czas na nowe postanowienia. Nie muszą być noworoczne. W każdym dniu w roku, możesz postanowić sobie żyć inaczej. Żyć tak by odzyskać szczęście...
Kocham cię Amelko. Wiedz, że mimo wszystko zawsze możesz zadzwonić, mimo wszystko zawsze będę przy tobie. Nawet jeśli mi nie pozwolisz, ja będę myślami. Przylecę nawet z końca świata. Pragnę tylko twojego szczęścia.
~ ~ ~
Zdziwienie? Niedowierzanie? Ulga?. Nie to nie były te uczucia, które poczuła po dostaniu tej wiadomości od blondyna. Radość? Szczęście?. Najbardziej opisywały to, co działo się z jej sercem. Chociaż na jedną sekundę zapomniała o smutku i strachu, które towarzyszyły jej przez ostatni czas, gdy z jej tatą nic, a nic się nie poprawiło. Czy kochała go?. Odpowiedz była prosta. Kochała najbardziej na świecie, ale nie potrafiła zapomnieć jego słów. To najbardziej przeszkadzało jej w wybaczeniu mu wszystkiego. To, że nie umiała zakopać tamtego dnia gdzieś głęboko.
- Amelko! - usłyszała radosny głos pani Diany z kuchni.
Pierwszy raz od przylotu była w domu. Musiała odpocząć, była na wyczerpaniu nerwowym. Pielęgniarka nie mogła dopuścić do tego, że ona również wylądowałaby w szpitalu. Obwiniała się już o to, że ojciec nastolatki tam przez nią wylądował.
- Tak? - zapytała wyłaniając się zza drzwi. Już ubrana, już gotowa do wrócenia do szpitala.
- Jedz szybciutko śniadanie, a po nim powiem ci wiadomość, bardzo ważną!...
- Nie może ciocia teraz? - zapytała zniecierpliwiona.
Pielęgniarka pokręciła przecząco głową wskazując na talerz z kanapkami. Osiemnastolatka z ogromnym westchnięciem spełniła jej prośbę, mimo że nie miała ochoty. Po pięciu minutach spojrzała wyczekująco na panią Dianę.
- Tato się obudził!
- Jedziemy do szpitala! szybko no! - krzyknęła znajdując się szybko w korytarzu.
Nie potrafiła ukryć tego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy. Cały strach zniknął z jej ciała w mgnieniu sekundy. Ulżyło jej. Nie zostanie sama. Jej ukochany i jedyny tatuś będzie żył. Wpadła do jego sali jak poparzona. Nie zwracała uwagi na komentarze pielęgniarek na oddziale. Liczył się tylko pan Antek...
- Tatusiu - szepnęła walcząc ze swoimi łzami. Widząc tylko jak otwiera przed nią ramiona wtuliła się mocno w jego ciało - Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłeś! - pisnęła.
Był słaby widziała to po nim. Choć starał się ukryć to jak najbardziej. Jednak przed nią mu się nie udało.
- Kocham cię Amiś - powiedział całując ją lekko w głowę.
- Ja ciebie też tatusiu - odparła - Przyniosę ci coś do pica. Jesteś osłabiony...
Nie zastanawiał się długo. Pomału sięgnął telefon córki, który wypadł jej z kieszeni, gdy przytuliła się do niego i bez wahania wybrał numer piłkarza. Nie musiał długo czekać...
- Mell, kochanie?
__________________________________________________________________________
Oooo tak udało mi się XD chociaż raz :D
Eee tam, eee tam znów jest kichą tak :D.
Kocham marudzić :D
Kocham też robić z siebie debila XD
Misi Martaa kochanie moje ♥ :D Jestem bardzo nienormalna XD <333
A tak na poważnie? Ja chyba tak nie umiem ale ciii XD
Dziękuje wam ♥, tym które zostały ze mną ♥